Jak zapewne wszyscy wiedzą, reprezentacja Polski w piłce nożnej awansowała na mistrzostwa świata w Katarze. Wiadomo już nawet, że w grupie zmierzymy się z Argentyną, Meksykiem i Arabią Saudyjską.
Druga strona sukcesu
Co ciekawe, możemy mówić o historycznym wydarzeniu. Można nawet powiedzieć, że pewnie wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, o czym mowa.
Przechodząc już do tematu, Polska nie opuszcza ostatnio najważniejszych imprez (wyniki na nich to oddzielny temat) – ostatnio Polaków zabrakło w 2014 roku. Dla przypomnienia – chodzi o Mistrzostwa Świata w Brazylii. Jak łatwo można policzyć, Polska weźmie udział na czwartej imprezie z rzędu. Taka sytuacja wcześniej nie miała miejsca i co warte odnotowania, mamy do czynienia ze śrubowaniem rekordu.
Niektórych może to dziwić, ale tak naprawdę powodów do zdziwienia być nie powinno. Nie powinno, bo debiut Polski na mistrzostwach Europy miał miejsce w 2008 roku. Nawiasem mówiąc, od tamtej pory regularnie walczymy o tytuł najlepszej drużyny na kontynencie.
Łatwiejszy awans
Niektórzy mogą powiedzieć, że w 2016 roku po raz pierwszy odbyły się mistrzostwa Europy z 24 drużynami. Łatwiejsza droga na turniej nie podlega żadnej dyskusji, ale dobrze też zadać sobie pytanie, co by było, gdyby dalej kwalifikowało się 16 zespołów? Warto też pamiętać o tym, że w 2016 roku Polska dotarła do ćwierćfinału.
Oczywiście można mówić o łatwiejszej drabince, ale z niczym nie można przesadzać. Kiedy zespół dociera do ćwierćfinału, musi reprezentować jakość. Wypada również uwzględniać, że na mistrzostwa świata kwalifikuje się zaledwie 13 ekip. Naturalnie znowu można mówić o szczęściu (walkower z Rosją), ale to szczęście w żaden sposób nie powinno wpływać na ocenę spotkania ze Szwecją.
O reprezentacji Polski w piłce nożnej poczytasz też tutaj.